Perła leży na toskańskiej riwierze na granicy powiatów Piza i Lukka, które tłukły się o nią od wczesnego średniowiecza. A ani wcześniej ani wtedy naprawdę nie było o co. Via Regia była traktem z pobliskiej Lukki do drewnianej wieży straży nabrzeżnej, którą bogate miasto zbudowało w 1169 roku, żeby uzyskać dostęp do morza. Osada, która powstała wokół niej przyjęła nazwę Ulicy Królewskiej. I tyle życzeń, w praktyce było to piękne wybrzeże od równie pięknych Alp Apuańskich oddzielone rozległymi bagnami – wylęgarnią małych wrednych komarów roznoszących malarię. Epidemie dziesiątkowały rycerzy jednej i drugiej strony w równym stopniu co osiadłych tam rybaków.
Bagna zaczęto osuszać dopiero w szesnastym wieku. Kiedy w połowie osiemnastego zakończono ten proces, możni panowie z Lukki ośmielili się stawiać tam pałace.Ale dopiero Karol Ludwik Burbon uczynił z niego niemal sto lat później nadmorski kurort dla całej Toskanii. Postawił kościół, by jego podwładni mieli zajęcie od rana, parę kąpielisk, by miło spędzali słoneczne przed- i popołudnia oraz kasyno, by wydali to czego rano poskąpili na tacę. Bulwary porośnięte palmami i krzewami oleandrów oraz plaże z drobnym złotym piaskiem otoczone lasami piniowymi zaczęły przyciągać do Viareggio pisarzy, malarzy i aktorów, a za nimi całą toskańską socjetę.
Przy Alei Królowej Małgorzaty, głównej promenadzie miasta nazywanej Passeggiata, na początku dwudziestego wieku zaczęły powstawać kunsztowne drewniane bramy, które z czasem zaczęły przeradzać się w zakłady kąpielowe, przez przebieralnie i łaźnie prowadzące na zabudowane molo. Pomiędzy nimi powstały kawiarnie, restauracje, teatry i sklepy w podobnym guście. Bogactwo kształtów, ornamentów i kolorów było symbolem zerwania z historyzmem w architekturze i rozpoczęcia włoskiej secesji nazywanej tam stylem liberty. Viareggio stało się tak zjawiskowe i urokliwe, że do kurortu przylgnęło miano Perły Morza Tyrreńskiego.
Cały ten eden spłonął w ciągu jednej nocy z 17 na 18 października 1917 roku. Silny wiatr przerzucał płomienie pomiędzy drewnianymi domami tak szybko, że ani ochotnicza straż ogniowa, ani marynarka wojenna, policja i wojsko, wspomagani przez przerażonych mieszkańców, ani tym bardziej strażacy zawezwani telegramem z Lukki i Pizy nie zdołali uratować niczego przy głównej promenadzie. Kiedy wstało słońce i rozsnuły się dymy, piękne nabrzeże okazało się czarnym pogorzeliskiem.
Ten ogień zmienił Viareggio. Wkrótce utworzono dobrze wyszkoloną i wyposażoną jednostkę straży pożarnej. Powołano też komisję urbanistyczną, która miała wyznaczyć nowe wizje i standardy budowania w mieście. Utworzyli ją m.in. pięćdziesięcioletni florentyńczyk Galileo Chini, architekt wnętrz, malarz, scenograf i twórca ceramiki użytkowej oraz Alfredo Belluomini o dwadzieścia lat młodszy architekt i inżynier urodzony w Viareggio. Postanowili tak odbudować pierzeje głównej promenady, jakby miały być dekoracjami słynnego viareggiańskiego karnawału.
Od 1873 roku z małą przerwą na pierwszą wojnę światową przechodzi w lutym Passeggiatą rewia przebierańców ciągnących za sobą platformy z olbrzymimi ruchomymi figurami z papier-mâché, replikami budowli, pojazdów i scenkami rodzajowymi. Dowcipny, zaskakujący, świetnie przygotowany karnawał od zawsze przyciągał tłumy, dziś dysponując budżetem pięciu milionów euro ściąga masy.
Belluomini zaczął od monumentalnych budowli, z nieśmiało jeszcze zdobionymi fasadami, poprzykrywanych jedynie figlarnymi daszkami. W 1925 roku nieopodal siebie stanęły Grand Hotel Royal i Hotel Excelsior jego projektu. Wygodne, luksusowo wyposażone hotele trzysta metrów od plaży, z widokiem na paradujący pod ich oknami karnawałowy pochód wyglądają jak baza do nadbudowy, która miała za chwilę się zacząć.
Trzy lata później Belluomini pod silnym wizjonerskim wpływem Chiniego zaczęli jaśniej tłumaczyć swoją wizję nadmorskiej perły wybrzeża Versilii. Najpierw Bagno Balena, a potem Caffe Margherita rozbłysły tak, że na chwilę musiały przyćmić karnawał. Powstały budowle o niemniej fantazyjnych kształtach niż drewniani poprzednicy, jednak ornamentyką bijące na głowie wszystko w okolicy.
Artdecowska w formie i barokowa w stylu fasada, utkana szlachetnymi kamieniami jak guzami broszek, gzymsami wyłożonymi ręcznie malowanymi kaflami i rozetami witraży zapraszała do wnętrza najefektowniejszego zakładu kąpielowego w mieście. Ale palmę pierwszeństwa dzierżyła tylko przez rok.
Gran Cafe Margherita to najwyrazistszy i jeden z ostatnich przykładów viareggiańskiego eklektyk-deco. Więcej w niej bizantyjskiego orientu niż odniesień do porządku toskańskiego, którego miejscowi architekci mieli już po dziurki w nosie.Margherita góruje nad zachodnią ścianą promenady wieżami z mauretańskimi kopułami pokrytymi ceramiczną dachówką. Z tego samego materiału są też tralki na galerii wykonane przez genialnego Galileo Chiniego. We wnętrzu obłożone marmurem betonowe kolumny i pilastry, geometryczne dekoracje na ścianach i masywny sufit podzielony na panele malowanego szkła i ceramicznych obrazów przedstawiających aniołki baraszkujące wśród fal.Chini malował jak Klimt, lepił garnki jak Picasso, tylko motywy miał bardziej roślinne. Tworzył naczynia ceramiczne i kunsztowne witraże, był artystą, który ożywił tradycje rzemieślników renesansowej Toskanii.
Tuż obok Cafe Margherita, oddzielony kioskiem Martiniego, powstał w końcówce trzeciej dekady dwudziestego wieku secesyjny dom towarowy Duilio 48. To bombonierka jak z innej bajki, zaprojektowana przez architekta, którego nazwisko nie zachowało się do dzisiejszych czasów. Widać w niej silny wpływ Belluominiego i Chiniego, którzy pokazali, że wszystko jest dozwolone, ale nie ma tu śladów imitacji.
Z czego płynie oryginalność tego miasteczka? Spotykane na każdym kroku dziedzictwo, od obiektów starożytnych poprzez renesansowe, musi być niesamowicie pomocne w studiowaniu sztuki, w kształtowaniu gustu i rozwijaniu talentu. A co za tym idzie, zerwanie z tak silnie wrośniętą w kręgosłup tradycją, wymaga sporej odwagi i wysiłku. Trzeba dokonać czegoś naprawdę rewolucyjnego, żeby kogokolwiek zaskoczyć i zadziwić w tak ciepłym klimacie, pięknych okolicznościach przyrody i karnawałów. Dlatego Chini i Belluomini musieli uciec do przodu dużo dalej niż ich koledzy z północy Europy. Sztuka w ich wykonaniu po stokroć bardziej zasługuje na miano artystycznej „secesji” .