Big mistake

Opublikowano:
4.15.2022

Wielki talent Wielkiej Brytanii, który nie przeżył, że jego kraj pozwolił zburzyć jedno z jego wiekopomnych dzieł.

W 1926 roku James, który za czterdzieści lat ze względu na talent i tuszę zyska ksywę Big Jim, rodzi się w Glasgow, dorasta w Liverpoolu. Po studiach zatrudnia się w uznanej londyńskiej pracowni Lyon, Israel, Ellis, odchodzi z niej jako fachura. We własnej firmie zaczyna z grubej rury, od kameralnego, uznanego za brutalistyczne osiedla Langham House Close, zbudowanego na południu Londynu w 1958 roku. Przyjęte gorąco i przez krytyków, klaszczących, że przełomowe i przez mieszkańców, dziękujących, że jasne, przytulne i wygodne. Osiedle zostało wpisane na listę zabytków prawem chronionych zanim skończyło 40 lat. Chociaż mieszkania w nich kosztują krocie, sprzedają się na pniu.

Jeden z trzech budynków Langham House Close © The Modern House

To co wydarzyło się w latach 60. było jak sen, w którym Stirling kroczy po czerwonym dywanie. Królewski Instytut Architektów Brytyjskich, który za trzydzieści lat nazwie jego imieniem swoją główną nagrodę, na podstawie teczki niezrealizowanych projektów wyraża o nim pochlebną opinię. James zaczyna projektować dla uniwersytetów Cambridge, Leicester, oksfordzki Queen's College i najstarszy szkocki St Andrews.

Akademik Andrew Melville Hall szkockiego Uniwersytetu St Andrews ©mscc.org.uk

Po tej ostatniej realizacji z połowy lat 60. znów zaczęło się o nim więcej mówić. Dobrze, ale nie tylko. Postawił na surowe, betonowe prefabrykowane moduły, ale korciło go, żeby je szturchnąć. Łagodne wzgórze, w które wpisał zespół akademików, nieco osłabia przytłaczającą formę nieskończenie zwielokrotnionej kostki. Ale krytycy cmokali, że nowy brutalizm przecięty szklaną wstęgą funkcjonalizmu, a studenci chwalili, że wcale wygodne. Musiała mu wtedy sodówka uderzyć do głowy, poczuł się starchitektem, bardziej zadbał o wygląd niż konstrukcję budynku. Przez lata nie umiał naprawić swoich błędów więc rektor zrezygnował ze stawiania kolejnych według tego samego wzoru. Ale to było dawno, po 44 latach wpisano je na listę wybitnych szkockich zabytków.

Mieszkania socjalne dla liverpoolskich robotników © MMU Visual Resources

Osiedle Southgate na przedmieściach Liverpoolu miało być nowym adresem dla robotników wysiedlanych z burzonych wiktoriańskich slumsów portowego miasta. Wydawało się, że małe szeregowce na odludziu, pośrodku niczego mogą być niezłą alternatywą dla ciasnych klitek w śródmiejskich wieżowcach. Półtora tysiąca mieszkań w blokach złożonych z betonowych płyt, ustawionych wzdłuż betonowych placów, połączonych kładkami, obróconych plecami do miniogródków i hektarów pól rozciągających się po widnokres.

Dlaczego mieszkańcy nie dbali o ogródki? © MMU Visual Resources

Na dzisiejsze gusta może trochę za dużo betonu, ale wtedy, pod koniec lat 60. to był synonim nowoczesności. Za parę lat przykryje je zieleń, będzie dobrze. Obok właśnie powstaje największe w Europie centrum handlowe oraz urzędy, szkoły i usługi dostępne z wyniesionej ponad ulicę kładki. Osiedle miało być wzorcową, przy okazji tanią sypialnią nowego miasta tuż obok przemysłowego Runcorn, powstającego na mocy New Town Acts z 1946 r. Chwalono Stirlinga, że zmieścił się w budżecie, stworzył oryginalne, wyraziste, a przy tym funkcjonalne konstrukcje, nawiązujące do włoskiej szkoły postmodernizmu.

Osiedle Southgate zaraz po ukończeniu ©RIBA Library

Budynki o bardzo mocnej wymowie, niezwykłej dla angielskiego zmysłu powściągliwości – pisał o nich Charles Jencks, krytyk architektury i teoretyk postmodernizmu. Po ilu latach wpisano je na listę zabytków? Nie wpisano, zburzono. Drzewa nie zdążyły przerosnąć domów. Trzynaście lat po postawieniu ostatniego klocka zaczęto rozbierać ten, od którego osiedle się zaczęło. Nazwano je wtedy brytyjskim Pruitt-Igoe.

Iluminatory vel bulaje © MMU Visual Resources

Dlaczego nie sprawdziła się zabudowa wyglądająca bardziej kosmicznie niż scenografia pierwszego sezonu Star Trek, który właśnie leciał w amerykańskiej NBC? Z estakadami przypominającymi mostki dowodzenia i oknami jak iluminatory statku Enterprise. Stirling zarzekał się, że nie oglądał serialu, twierdził, że bulaje zostały zainspirowane morskim dziedzictwem Liverpoolu. Niestety do budynków przylgnęła pogardliwa nazwa „pralki”. Stosowana wymiennie z nazwą „Legoland” od kolorowych plastikowych okładzin wizualnie „ocieplających” obszary wejść.

Wejścia do mieszkań jak drzwi do przedziałów ©MMU Visual Resources

Southgate poza konstrukcją z wielkiej płyty i przeznaczeniem osiedla budżetowego nie miało w sobie nic z amerykańskiego Pruitt-Igoe, nieudanej wersji corbusierowskiej Jednostki Marsylskiej, które notabene żyło dłużej, bo wysadzono je dopiero po dwudziestu latach od powstania. Klitki w blokach Minoru Yamasakiego w Saint Louis były małe, ciasne i ciemne, mieszkania Big Jima wręcz przeciwnie. Parter i piętro wypełniały duże, jasne dwupoziomowe mieszkania, tak jak dwa kolejne piętra nad kładką, a czwarte piętro – penthouse'y z tarasami. Od ulicy garaże, od tyłu ogródki i place zabaw – jak domy klasy średniej, a nie osiedle socjalne. Mimo to wandalizm, przestępczość i konsumpcja narkotyków na obu osiedlach kwitły podobnie bujnie.

Modułowa struktura domów Stirlinga © MMUVisual Resources

Spośród sześciu tysięcy robotników przeniesionych tu ze slumsów Liverpoolu część okazała się niekulturalna, nieodpowiedzialna i niedojrzała do tak nowoczesnej architektury. Dlaczego? Eksperci zawyrokowali, że to przez kładki nad ulicami, gdzie trudniej było nadzorować zachowania młodzieży więc ta zaczęła eksperymentować z używkami i narkotykami, a potem już się potoczyło. Choć mieszkańcy nie są pewni, czy pierwszym powodem nie była zła sława. Na początku lat 80. Brytanię bawił proces 36-letniego mieszkańca osiedla, przykładnego męża i ojca, który gorszył co rano autobus pielęgniarek jadących do pracy. Stawał nagi w okrągłym oknie salonu, rozstawiał nogi i ręce jak człowiek witruwiański Leonarda da Vinci i machał przyjaźnie do siostrzyczek. Zdaniem adwokata ekshibicjonisty winien był architekt, bo „okna wydają się być zaprojektowane, by zachęcać do takich ekspozycji”.

Przytulne wnętrza zimnych, betonowych klocków © MMU Visual Resources

Big Jim umarł razem ze swoim osiedlem w 1992 roku. Mogły go dobić buldożery i młoty pneumatyczne, które równały z ziemią Southgate, żeby postawić w to miejsce domki jak z katalogu. Pierwsze fundamenty pod nie wylano zanim ostygł. Wkrótce zaczęto płakać nad zniszczenia jego dzieła. Po czterech latach imieniem Stirlinga nazwano najbardziej prestiżową nagrodę architektoniczną przyznawaną przez RIBA. Ostatnio dostały ją irlandzkie projektantki z Grafton Architects, od lat niosące pochodnię, którą Stirling upuścił, pisaliśmy o nich dawno temu.

Galeria na piętrze ©MMU Visual Resources

Nie trafił w czas, mówili, to rynek decyduje, który budynek stoi, pisali. Przemilczeli, że deweloper ponosi pełną odpowiedzialność. Jeśli zbudował coś, co rozebrał tak szybko, to przynajmniej raz się srodze pomylił, przynajmniej raz nie poznał się na projekcie. Wolał rozkuć tysiące ton dobrze ułożonego żelbetu zamiast zmienić ogrzewanie olejowe, które  po kryzysie naftowym w 1973 rok ustało się dużym obciążeniem dla mieszkańców i razem z ekspertami wymyślić jak rozjaśnić ciemne zaułki, albo lepiej – znaleźć alternatywę ludziom, którzy się w nich kryją. Na osiedlu powstał jeden pub, budowy kościoła nie zdołano dokończyć.

Zburzenie okazało się najprostszym sposobem na pozbycie się tej konkretnej społeczności, niepasującej do Nowego Runcorn. Zupełnie przy okazji zniknęła architektura, która byłaby dziedzictwem miasteczka i sprzedawałaby się jeszcze lepiej niż jego pierwsze Langham House Close. Musiał doprowadzić do płaczu Brytyjczyków Amerykanin Jencks pisząc w książce „Ruch nowoczesny w architekturze”, wydanej w 1973 roku: Być może Stirling jest najlepszym architektem, jakiego wydała Anglia, ale komu dziś zależy na architekturze?.





Arrow icon

Poprzednie wpisy

© 2021 Garvest Sp. z o.o.
Projekt i realizacja: Uniforma
Garvest Sp. z o.o.
ul. Grodziska 8
60-363 Poznań