Takiej kreski w wykonaniu Piotra Sochy jeszcze nie widzieliście. To zdecydowanie opus magnum rysownika, który uczył się ilustracji od mistrza Janusza Stannego. Dopieszczona, precyzyjna, arcyzabawna i arcyciekawa, z wręcz hipnotyzującą okładką.
Książka ma idealnie skomponowaną strukturę, przeplatającą fragmenty narracyjne, przedstawiające postacie ludzkie i dużych zwierząt, z poglądowymi rycinami jak z atlasu, starającymi się jak najwierniej pokazać gatunki. Estetycznie to jest miód, a merytorycznie waga dużo cięższa. Mądra, ciekawa i odkrywcza książka wynosi te maleńkie owady na należny im piedestał. Ma szansę zapylić serca młodych pokoleń, by stały się wrażliwsze na los pszczół.
Mamy nadzieję, że poniższy wywiad z Piotrem Sochą przekona Czytelników do wybrania się do księgarni. „Pszczoły” to pozycja obowiązkowa, nie tylko dla dzieci.
Późno zadebiutował pan książką autorską.
Zrobiłem dyplom z ilustracji książkowej, ale przez ponad dwadzieścia lat, jakie upłynęły od tego czasu, książkami prawie się nie zajmowałem. Rysowałem głównie ilustracje prasowe. Mówię prawie, bo książki, które narysowałem wcześniej były mniej pracochłonne. Zrobiłem ich kilka. Jedna wygrała nawet konkurs na ilustrację do baśni i legend wawelskich ("Jak szewczyk smoka pokonał" Anny Chachulskiej). Bardzo ją lubię. Nagrodę odbierałem na Wawelu. Było super. Inna, „Papa Famondo” robiona na rynek włoski została wybrana jako najładniejsza książka roku we Włoszech przez bibliotekę publiczną w małym miasteczku Farra di Soligo na północy Włoch. Mała rzecz, a cieszy.
Cieszę się więc, że wreszcie udało mi się zaprojektować coś większego. Kojarzy mi się to trochę z architekturą. Mieszkam w Warszawie od zawsze. Bardzo interesuję się tym, co powstanie na Placu Defilad. Jestem ciekaw czy dożyję czasów, kiedy ten plac będzie wyglądał inaczej. Czas płynie, a tam nic się nie dzieje. Ale jeden argument trafia do mojego przekonania, że może to dobrze, że ten plac nie został zabudowany dwadzieścia lat temu, bo ta architektura byłaby znacznie gorsza niż ta, która może powstać dzisiaj. I ja na tej samej zasadzie – może dopiero teraz dojrzałem, żeby zrobić taką książkę. Może dwadzieścia lat temu za mało umiałem.
Z książki czuć fascynację tematem. Skąd wzięła się u Pana?
Mój tata, od kiedy pamiętam, był pszczelarzem. Każdego roku od wiosny do późnego lata każdy weekend miał zajęty. I ja mu czasem w tym pomagałem, asystowałem przy podbieraniu miodu. Ale ta praca wydawała mi się ciężka i monotonna, bo trzeba było wielokrotnie zaglądać do uli, wyjmować, wkładać ramki. Postrzegałem to trochę jak wiedzę tajemną.
Ojciec zawsze miał dobrą rękę do roślin i zwierząt, on to instynktownie czuł, ja tego nie ogarniałem. Te żądlące pszczoły mnie denerwowały, ale czułem do nich respekt i szacunek. Choć nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłbym to jakoś wykorzystać w swojej pracy. Dopiero w rozmowie z wydawnictwem Dwie Siostry, gdy wspomniałem, że mój tata jest pszczelarzem, pojawił się pomysł bym zrobił książkę właśnie o pszczołach.
Czyli to wydawca podsunął pomysł?
Tak, pomysł bym zrobił książkę właśnie o pszczołach pojawił się w rozmowie z właścicielkami wydawnictwa Dwie Siostry, Joanną Rzyską i Ewą Stiasny, z którymi od dawna chciałem zrobić wspólnie jakąś książkę.
Ja myślę o sobie, że jestem wolnomyślicielem, to znaczy wolno myślę, wolno mi różne rzeczy przychodzą do głowy. Dziwię się sam sobie, że wcześniej na to nie wpadłem. Ale jak się ta propozycja pojawiła, to jakby mi coś zaskoczyło w głowie, zacząłem od razu wymyślać rysunki, obrazy.
Najpierw dużo czytałem i dowiedziałem się masę rzeczy, o których nie miałem wcześniej pojęcia. I to zarówno o biologii, o życiu pszczół, historii, mitologii, jak i o biomimetyce. Jak dowiedziałem się, że pszczoły żyły na świecie w czasach, kiedy po ziemi chodziły dinozaury i tych dinozaurów już nie ma, a pszczoły zostały, to też zrobiło na mnie wrażenie.
Wtedy dotarło do mnie na czym polega ta główna wartość ich pracy, że to nie chodzi o miód wcale tylko o zapylanie. Zdałem sobie sprawę na czym polega ta relacja między pszczołami i kwiatami, że to jest taki miłosny związek. Że kwiaty mają kolorowe płatki po to, żeby przyciągać, wabić, że po to mają zapach, aromat, żeby być dostrzeżone przez owady. Że to jest taka wymiana, koegzystencja – my wam damy pokarm, pyłek, a wy pozwolicie nam przetrwać, zapylając nas.
Więc jak zrozumiałem ten mechanizm, a mam prawie pięćdziesiąt lat, o którym pewnie uczyłem się w szkole, ale jakoś do mnie wtedy nie dotarło, to było to dla mnie niezwykłe odkrycie. Bo to pozwala zrozumieć porządek w przyrodzie. Poprzez opowieść o pszczołach można zrozumieć mechanizm funkcjonowania przyrody, który opiera się na wymianie usług.
Chciał pan podzielić się tym odkryciem?
Byłem w zeszłym roku z moim synem w Barcelonie, gdzie oglądaliśmy budowle Antonio Gaudiego. Natrafiliśmy na ekspozycję poświęconą tematowi Gaudi a naśladowanie natury. Antonio jako dziecko był bardzo chorowity i lekarze zalecali mu przebywanie na świeżym powietrzu. Mieszkał na wsi i przyglądał się naturze, studiował, rysował kwiaty, rośliny. We wnętrzach kilku zaprojektowanych przez niego budynków ( Sagrada Familia, Casa Mila) są ekspozycje pokazujące co było dla niego źródłem inspiracji. W szklanych gablotach są pokazane m.in. plaster miodu, tykwa, szkielety zwierząt, muszle, szyszki. I jak się to wszystko wie i z tą wiedzą ogląda jego budynki, to jest niesamowite, bo można zrozumieć, skąd brały się jego pomysły. U niego te wpływy podglądania natury są bardzo czytelne.
Bardzo zależało mi, żeby tą książką podzielić się moją fascynacją, podziwem dla tych owadów. Chciałem w prosty sposób przekazać wiedzę, zachęcić do innego patrzenia na pszczoły. Jakby zapytać ludzi z czym im się kojarzą, to większość odpowie, że głównie z miodem, a to jest przecież tylko jeden z możliwych tropów.
To że w młodości maczał pan palce w miodzie pomogło przy tworzeniu?
O tyle, że ten temat był mi bliski. Ja wiedziałem, że nigdy się tym nie będę zajmował od strony praktycznej, bo to jest bardzo absorbująca praca. Ale było w tym coś fascynującego. A jak jeszcze przyjrzałem się tym owadom z bliska, na makrofotografiach, to dotarło do mnie, że to jest cud natury.
Ludzie podróżują po całym świecie szukając nie wiadomo jakich cudów, a wystarczy wyjść na podwórko, położyć się w trawie i popatrzeć przez lupę na muchy, komary, pszczoły, motyle, trzmiele, chrząszcze, które chodzą w trawie. To może być równie fascynujące. Nie trzeba daleko szukać rzeczy niezwykłych.
Wydaje się, że Polska jest dla nas mało egzotyczna, mało ciekawa, że piękne kolorowe ptaki, owady są tylko na jakiś odległych, rajskich wyspach. A naprawdę całą masę ciekawych rzeczy można zobaczyć w swoim otoczeniu.
Czy z okładki patrzy na nas Socha senior?
Nie do końca. To bardziej archetyp pszczelarza. Na starych zdjęciach i rycinach widuje się pszczelarzy w sędziwym wieku. Pewnie dlatego, że ukąszenia jadem pszczelim są paradoksalnie zdrowe, konserwują.
Jak czytałem, pszczelarze byli zawsze ludźmi godnymi zaufania. W średniowiecznych sądach jako jedyni nie musieli składać przysięgi na Biblię, ufano im.
Pszczelarz to ktoś jak czarownik, który potrafi hodować pszczoły, rozumie ich język. Jest między nimi przedziwna więź, jak umiera pszczelarz, stuka się w ule, żeby zawiadomić o tym pszczoły. Wydaje się, że pszczoły inaczej traktują pszczelarza, nie żądlą go ponieważ on się nimi opiekuje. Mój tata często pracował bez kapelusza, z gołymi rękami, narażał się na te użądlenia, a pszczoły nie robiły mu krzywdy. Wiedział, kiedy są spokojne, jak z nimi postępować – dla mnie to wiedza tajemna.
A jednocześnie na okładce musiał być prosty plakatowy motyw. Ten pszczelarz bardziej jest podobny do mojego dziadka niż do ojca. Ojciec nigdy tak imponujących wąsów nie miał.
Zdecydowana większość książek dla dzieci o zwierzętach umieszcza bohaterów w jakichś fabułach, mających pomóc w odbiorze, ale przy okazji ciągnących w stronę infantylizacji tematu. Pan zdecydował się na encyklopedyczną formę. A może to nie jest książka dla dzieci?
Zależało mi, żeby była ciekawa dla małych i dużych. By była książką, którą będą przeglądać i czytać rodzice razem z dziećmi. Bardzo chciałem uciec od infantylizacji, od klimatów Pszczółki Mai. Z tamtej bajki, którą, jak pamiętam, chętnie oglądałem, niewiele można było dowiedzieć się o życiu pszczół. A mi zależało na tym, żeby poruszyć w niej ważny temat, jakim jest zapylanie.
Wydawnictwo Dwie Siostry przywiązuje dużą wagę do tego, by ich książki uczyły bawiąc i bawiły ucząc. Jedne z moich ulubionych, które wydały Dwie Siostry to „Kupa” i „Robale”. Nie używałem dotąd słowa kupa, jakoś nie przechodziło mi przez usta do czasu, kiedy przeczytałem tę książkę. Dzięki niej, i temat, i to słowo udało mi się oswoić. Dowiedziałem się z niej na przykład, że są owady, które nie mają odbytu w ogóle – muszka jętka żyje jeden dzień więc go nie potrzebuje.
Dziś modne są książki monotematyczne, edukacyjne, które w sposób lekki, anegdotyczny opisują rzeczy, nad którymi często się nie zastanawiamy. Tak jak ja nie myślałem o tym, mimo że jestem synem pszczelarza, jaka jest naprawdę rola i waga pszczół, na czym polega ich wyjątkowość. Zdarzyło mi się czasem pewnie pacnąć jakąś pszczołę gazetą, dziś to już nie do pomyślenia, za dużo o nich wiem. Jak dowiedziałem się, że w średniowieczu za kradzież, albo zniszczenie roju groziła kara śmierci, to zrozumiałem, że szacunkiem pszczoły cieszą się od setek lat.
Karę za kradzież roju wymierzali sami pszczelarze, i to okrutną karę, zresztą w książce to jest wspomniane, rozcinali delikwentowi brzuch, wywlekano jelita i umierał w męczarniach. Pszczoły, zwłaszcza w Polsce, były istotną częścią gospodarki, od czasów wczesnochrześcijańskich, a zapewne i dawniej, miód był jednym z głównych towarów eksportowych.
Owady narysowane są tak precyzyjnie jak ryciny z dawnych atlasów. Tylko po oczach można poznać kreskę Piotra Sochy. Ważył pan proporcje pomiędzy nauką i zabawą?
Na drugiej ilustracji w tej książce narysowałem pszczoły w jak najbardziej realistyczny sposób. Ale też na pozostałych starałem się, by wyglądały mniej więcej tak jak w rzeczywistości.
Na początku, kiedy zastanawiałem się jak ma wyglądać główny bohater książki, robiłem szkice pszczół chodzących na dwóch nogach jak ludzie. Ale odszedłem od tego pomysłu, bo to byłoby zafałszowanie rzeczywistości. Jednak dołożyłem im coś innego ludzkiego – spojrzenie, bo pomyślałem, że dla dzieci ważne jest, by móc popatrzeć głównemu bohaterowi w oczy.
A tak naprawdę oko pszczoły wygląda przecież zupełnie inaczej. Każde z dwojga pszczelich oczu składa się z prawie siedmiu tysięcy malutkich soczewek. Dodatkowo na czubku głowy pszczoła ma jeszcze trzy oczka. Gdybym narysował takie ciemne owalne oczy, pszczoła byłaby bliższa rzeczywistości, ale czy atrakcyjna dla dzieci? Książka rządzi się własnymi prawami, przedstawiony w niej świat jest siłą rzeczy bardzo uproszczony, ukazany w sposób umowny. Ale myślę, że czytelnicy to doskonale rozumieją i to im nie przeszkadza.
Na pewno entomolog powie, że pszczoły tak nie wyglądają, ale jest prawda czasu i prawda ekranu. To nie jest atlas anatomiczny, to nie jest podręcznik akademicki, to popularnonaukowa książka dla dzieci, pewne uproszczenia są konieczne, żeby to było podane w lżejszy, bardziej strawny sposób.
Ale właśnie ta książka miejscami wygląda jak atlas zwierząt i roślin, a także leksykon haseł historycznych i ogrodniczych. Tylko zamiast suchych definicji mamy w niej przystępnie napisaną, choć rzeczową opowieść. Czyje to dzieło?
Na początku myślałem, że napiszę ją sam. Zebrałem dużo wiadomości, ale szybko przekonałem się, że to nie jest takie proste. Wytłumaczenie dzieciom niektórych zagadnień w sposób zwięzły i przystępny, nie używając trudnych słów (np. enzymy, gruczoły, cukry proste, złożone, glukoza, etc.) jest czasami dość trudne.
Poprosiłem redakcję o pomoc, a ona skontaktowała się z doktorem biologii Wojciechem Grajkowskim, który posiada tę rzadką umiejętność przedstawiania rzeczy trudnych w prosty sposób. Jest autorem podręczników szkolnych i wie jak pisać dla dzieci, jak upraszczać, żeby napisać prawdę, nie przekłamywać, a jednocześnie ująć to zrozumiale i ciekawie. On napisał te wszystkie teksty, częściowo na podstawie zebranych przeze mnie informacji, ale dużo dodał od siebie i jednocześnie gwarantował, że nie będzie tam domniemań, przypuszczeń tylko same potwierdzone naukowe fakty.
A może o owadach zagrożonych wyginięciem nie da się błaznować?
Zależało nam, żeby było ciekawie, a czasami trochę śmiesznie, ale chcieliśmy, by ostatecznie czytelnik odczuł, że wymierające pszczoły to poważny problem. Jeżeli tą książką przyczynilibyśmy się do tego, że kolejne pokolenia młodych ludzi rosłyby z większą świadomością powagi sytuacji, to byłbym bardzo rad. Bo pszczoły giną. Mój ojciec stracił w tym roku roje z kilkunastu uli.
Pszczoły lubią bioróżnorodność. Najlepiej żyje im się tam, gdzie rosną rośliny dojrzewające w różnych porach roku, od wczesnej wiosny do późnego lata. Mają wtedy co jeść, mają co zapylać, same zbiorą a jednocześnie sprawiają, że w sadach ogrodach i na polach będą dojrzewały owoce i warzywa. I myślę, że jeśli ktoś dowie się tego jako dziecko, to ta świadomość może sporo zmienić.
Dziś dzieci nie mają pojęcia skąd bierze się żywność.
Dla mnie to było oczywiste, bo rodzina mojego ojca pochodzi ze wsi. Od dziecka brałem udział we wszystkich pracach, sadziłem ziemniaki, zbierałem je, pieliłem, zrywałem jabłka. A moje dzieci już tego nie doświadczyły, nie spędzały wakacji na wsi. Jako dorosły człowiek uświadomiłem sobie, że te moje wiejskie wakacje były wyjątkowe, bo mogłem przyglądać się takim rzeczom, które dziś dzieci znają już tylko z telewizji i Internetu. Nie rozumieją skąd co się bierze. A ta świadomość ekologiczna jest bardzo ważna.
Na Zachodzie i w Stanach Zjednoczonych na skutek prowadzenia wielkoprzemysłowego rolnictwa zniszczono glebę bezpowrotnie, albo na długie lata. Na przykład w Kalifornii pszczół żyjących wolno w zasadzie już nie ma. Tam są ogromne uprawy monokulturowe, na przykład 90 procent światowej produkcji migdałów rośnie właśnie w Kalifornii. Te migdały zapylają pszczoły przywożone tysiącami tirów. Za postawienie jednego ula właściciel sadu musi zapłacić nawet 200 dolarów, a żeby zapylić wszystkie migdałowce potrzebuje tysięcy uli. Właściciele pasiek wędrownych zarabiają na tym krocie, a pszczoły wykonują tę pracę za trochę wody z cukrem.
W Chinach, jak można przeczytać w książce, zapylają sami ludzie.
A Chiny są przecież największym producentem miodu na świecie. Ale Chińczycy używali tak wiele środków owadobójczych, zakazanych na Zachodzie, że doprowadzili do wyginięcia pszczół, w niektórych rejonach – całkowicie. Powiat Hanyuan w prowincji Syczuan słynie z gruszek, ale te grusze zapylane są ręcznie przez ludzi, bo tam nie ma ani jednej pszczoły. Czy to nie jest absurdalna sytuacja?
Na Harvardzie i na Politechnice Warszawskiej prowadzone są badania nad skonstruowaniem sztucznej pszczoły.
To świadczy o tym, że coś się dzieje nie tak, skoro przez miliony lat tę pracę wykonywały owady, a dziś konstruuje się roboty, które mają je zastąpić. To świadczy o poważnych błędach poczynionych przez ludzi.
Pszczoły zapylają siedemdziesiąt ze stu najważniejszych roślin uprawnych, które zjadamy. Jabłka, gruszki, śliwki, truskawki, maliny, jeżyny, pomarańcze, cytryny, grejpfruty, mandarynki, winogrona, arbuzy, porzeczki, dynie, paprykę, buraki, cebulę, pory, marchewki, kapustę, pomidory, ogórki, cukinie i wiele innych. Kto zastanawia się rano pijąc kawę, że gdyby nie pszczoły, to albo w ogóle by jej nie pił, albo kosztowałaby wielokrotnie więcej. Tak samo wino, olej rzepakowy, słonecznikowy, bawełna. Można powiedzieć, że gdyby nie pszczoły nie byłoby mięsa ani produktów mlecznych, bo pszczoły zapylają koniczynę i lucernę, którymi żywią się zwierzęta hodowlane. Jedna mała pszczoła, a tyle jej zawdzięczamy. Zależało mi, żeby dzięki tej książce ludzie zyskali taką świadomość. Podejrzewam, że bardzo wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy.
W książce o owadach przemycił pan też nieco architektury. Przy okazji wnętrz uli pokazuje pan naśladujące je struktury biomimetyczne.
Architekci ocenili już dawno budowę plastra miodu jako genialną konstrukcję. Genialną, bo oszczędną jeśli chodzi o użyty materiał, a bardzo wytrzymałą. Plaster wytrzymuje ciężar kilku kilogramów miodu, który musi unieść w tych komórkach. A jeszcze są nachylone pod kątem pięciu stopni, żeby miód się z nich nie wylewał.
To jest niezwykłe, że pszczoły od milionów lat przekazują sobie umiejętność budowania takiej genialnej konstrukcji. Nie używają żadnych przyborów geometrycznych, a potrafią zbudować coś tak wspaniałego. Ja te komórki rysowałem ręcznie i muszę powiedzieć, że narysowanie regularnych kształtów o identycznych wymiarach było bardzo trudne.
A pan naśladuje naturę? Jest pan pracowity jak pszczółka?
Nie zrobiłbym tej książki, gdybym nie był pracowity jak pszczółka. Przez mniej więcej dwa lata musiałem sobie, jak pszczółka, odmawiać różnych przyjemności.
Pszczele życie jest ciężkie, pszczoły umierają z przepracowania, są pracoholiczkami. Na wiosnę, kiedy jest najwięcej pracy w ulu, żyją najkrócej, 30-40 dni. Dziennie odwiedzają mniej więcej siedemset kwiatów. Od kiedy to wiem, dokładnie oblizuję każdą łyżeczkę. Bo na jedną pracuje przez całe życie 6-7 pszczół. Żeby zebrać kilogram miodu lipowego muszą odwiedzić osiem i pół miliona kwiatów i przelecieć ok. 150 000 km! To jest niewyobrażalne.
W mojej książce jest ilustracja przedstawiająca Napoleona i Józefinę w strojach koronacyjnych. Bonaparte wybrał pszczołę jako symbol swojego cesarstwa, ze względu na jej zalety – właśnie pracowitość, odpowiedzialność, dokładność, dbałość o dobro całego roju.
Najciężej było latem, kiedy świeciło słońce, było ciepło, chciało się wyjść na dwór, popływać kajakiem, a ja musiałem siedzieć i rysować godzinami. Ale bardzo chciałem tę książkę skończyć w jakimś sensownym terminie. Od początku wiedziałem, że pracy będzie dużo. Zależało mi, żeby ilustracje były bogate, pełne szczegółów. Czytelnicy lubią książki, których nie da się obejrzeć w pięć minut.
Kiedy kolejna autorska książka?
Cieszę się, że udało mi się skończyć tę i przez jakiś czas na pewno nie będzie mi się chciało robić następnej. Bo to jednak spore poświęcenie. Niespecjalnie rwę się do tak dużej pracy, bo to wyłącza z życia, zabiera sporo czasu. Zresztą, żeby podjąć się takiego dzieła trzeba mieć odpowiednie warunki, odłożyć trochę pieniędzy, żeby przeżyć czas, kiedy się nad książką pracuje.
Poza tym nie wiem czy uda mi się znaleźć inny, równie ważny temat. Choć prędzej czy później pewnie znów coś takiego zrobię.
Ale ma pan poczucie, że było warto?
Dla mnie to było coś nowego. Od lat jestem człowiekiem do wynajęcia, dostaję zlecenia z różnych redakcji na ilustrowanie artykułów prasowych, projektuję gry planszowe dla dzieci. Chciałem spróbować czegoś innego. Książka ma, mam nadzieję, dłuższy żywot niż artykuł w prasie. Te moje rysunki przeważnie po paru dniach lądowały w koszu na śmieci. Miałem potrzebę zrobienia czegoś trwalszego, czegoś co byłoby większą całością. Myślenie nad ilustracją prasową, a praca nad książką to zupełnie co innego. Trzeba sobie wszystko w głowie ułożyć w całość, rozplanować, rozrysować. Miałem ochotę na większy projekt i cieszę się, że udało mi się go skończyć. Jak na razie wydaje się, że miało to sens i to mnie cieszy. Odbiór jest jak na razie bardzo dobry.