Wciąż jeszcze ogrodzone siatką nowa filharmonia i Centrum Dialogu „Przełomy” od miesięcy nie znikają z mediów. Zainteresowanie nimi osiągnie kulminację pewnie w dniu otwarcia. Na długo zanim okaże się, czy napisane dla tych instytucji programy dosięgają pięknych murów. Zanim wyjdzie czy „Przełomy” bardziej podobają się skejterom czy kombatantom, słuch po Szczecinie zaginie na kolejne lata.
Następna pewna okazja to rok 2050, kiedy nastąpi ostateczne urzeczywistnienie wizji rozwoju miasta lansowanej przez magistrat – Szczecin stanie się wtedy najnowocześniejszą mariną na Bałtyku. „Floating garden” to dość rozwodniona koncepcja zakładająca stworzenie w mieście wspaniałego klimatu, nie tworząc jednocześnie miejsc pracy. „Chcemy zadziwić świat” czytamy w strategii miasta napisanej przez agencję reklamową i trzeba przyznać, że może im się to udać.
W Szczecinie drwią tego lata, że pierwszym sukcesem strategii jest otwarcie kąpieliska Arkonka. Posiadając trzy inne duże kąpieliska w granicach miasta, władze zbudowały za 30 mln basen, na który przez pierwszy miesiąc wpuszczały za darmo, oczekując wdzięczności. Skala zniszczeń przeszła oczekiwania.
„Miastem niespełnionym” nazwał Szczecin Piotr Sarzyński w Polityce (nr 30), chwalił za potencjał, ganił za jego marnowanie. Bo byliśmy „Niekochani”, odpowiada Inga Iwasiów w tym samym numerze, przywołując historię miasta po II wojnie światowej. Szczecin ominął powojenny zryw, bo jego losy długo pozostawały niejasne (dopiero w 1990 roku podpisano polsko-niemiecki traktat graniczny). Latami niedoinwestowany stawał się marginalny. W Wolnej Polsce niewiele się zmieniło, pomijane są zasługi szczecinian odniesione w walce z komuną.
„Muzeum pomijanych” mogłoby się nazywać nowe dzieło KWK Promess, ale Centrum Dialogu „Przełomy” brzmi pozytywniej. Robert Konieczny postanowił tak bardzo pominąć bryłę budynku, że stała się ona praktycznie niewidoczna. Sale ekspozycyjne schował pod ziemią, z ulicy można zobaczyć tylko łagodnie falujący chodnik z kłującym w oczy dramatycznym Aniołem Wolności.
Raczej wątpliwe by zgrabne „szmule” z wystrojonymi „manymi” prowadzały się pod rękę po tym pofałdowanym placu. Mało prawdopodobne, że pokochają go skejci, za łączenia betonowych płyt. Ale czy w mieście pełnym parków, zielonych placów i porośniętych drzewami alei nie może być choć jednego placu do patrzenia?
Drużyna pod wodzą Roberta Koniecznego odniosła kolejny konceptualny sukces, stworzyła projekt jak zwykle bardzo świadomy przestrzeni. Wystający skromnie nad ziemię budynek jest wielki przez swój szacunek dla otoczenia. Ale też nowa filharmonia jest wyjątkowo szacunku godna.
Szczecin odczuwał brak mocnego brzmienia od czasu nalotów alianckich na miasto. Poważnie uszkodzony wtedy Konzerthaus z 1884 roku autorstwa Franza Schwechtena, straszył aż do 1962 roku, kiedy został rozebrany. Nowa filharmonia stanęła w jego miejscu, tuż obok dawnego gmachu Prezydium Policji (potem siedziby Gestapo, Milicji Obywatelskiej, Urzędu Bezpieczeństwa, Urzędu Spraw Wewnętrznych), w którym dziś znów urzęduje policja. Na plecach ma cerkiew Świętego Mikołaja i zielony prezent w postaci Parku Żeromskiego.
Hiszpańska pracownia Barozzi / Veiga, która wygrała międzynarodowy konkurs architektoniczny, to młody duet włosko-hiszpański. Zaprojektowana przez nich bryła przyciąga wzrok, stanowi mocny element w krajobrazie miasta. Na pierwszy rzut oka wygląda obco, po chwili dziwnie znajomo. Powstała pod wpływem mało oryginalnych neogotyckich wież i spadzistych dachów Szczecina, wyrosła wysoko ponad te inspiracje.
Dostojna, ekspresjonistyczna katedra ma elewację z przepuszczającej światło szklanej membrany osłoniętej żyletkami. Jak na świątynię przystało ma też witraże, tyle że widoczne raczej z zewnątrz. Całą elewację pokrywają ledowe diody, by ikona mogła świecić jednolitym światłem lub skrzyć się barwnymi animacjami.
– Jest nie tylko piękny, ale i jedyny w swoim rodzaju – miał powiedzieć o projekcie Feliks Claus, który chwilę wcześniej oskarżył barcelończyków o plagiat swojej filharmonii dla Gandawy. Holender przeprosił, kiedy lepiej przyjrzał się projektowi.
Wygląda jakby przypłynęła znad morza niesiona rześkim prądem, tchnęła świeżość w architekturę Szczecina. Jej gospodarze zamierzają iść za ciosem, spróbować przełamać stereotyp nudnego koncertu filharmonicznego, by ściągnąć na imprezy nowych słuchaczy. Na otwarciu ma zabrzmieć muzyka od współczesnych polskich kompozytorów, po IX symfonię Beethovena, swingującą orkiestrę i jazz. Skoro repertuar już od początku jest tak szeroki, jak magistrat zażąda szant, nikt nawet nie piśnie.
Czy w Szczecinie zwycięży wizja pływających ogrodów i mariny, czy świątyń sztuki wysokiej i intelektualnego dyskursu, czy wreszcie wątpliwa idea wskrzeszenia przemysłu portowego, czas pokaże. Historia ironicznie wytyka, że poprzednim gospodarzom tego miasta udawało się wszystko. Obecni nie lubią tej starej złośliwej, wolą młodszą historię, choć bardziej bolesną.