Fasady z kanelurów

Opublikowano:
5.31.2023

Obcowanie z przestrzenią wywołuje silne emocje. Nestor polskiej architektury Jacek Damięcki dzieli się wrażeniami po obejrzeniu poznańskiej Perfumiarni.

Rodziców Violę i Jacka oraz ich przyjaciela Jana Gootsa oprowadził po nowym kwartale dzielnicy Łazarz Jan Damięcki, architekt pracowni JEMS, odpowiedzialnej za projekt Perfumiarni. Musiał być dumny z projektu skoro chciał go pokazać swoim największym autorytetom. Viola Damięcka jest wybitną projektantką i wystawienniczką, przez lata związaną z Instytutem Wzornictwa Przemysłowego, jej mąż Jacek znany z bezkompromisowych multidyscyplinarnych koncepcji przestrzennych, od lat 70. współpracuje z Janem Gootsem, belgijskim architektem i urbanistą. Jan Damięcki zrobił zdjęcie całej trójce jak stoją z uniesionymi ramionami pod nowym budynkiem. Taki był pretekst rozmowy z Jackiem Damięckim, jednym z najciekawszych polskich architektów ostatnich dekad.

Od lewej Jacek Damięcki, Jana Goots i Viola Damięcka © Jan Damięcki


Zwiedzając Perfumiarnię unieśli państwo ręce. Co znaczył ten gest?

W szczególnych momentach zachwytu człowiek wychodzi poza normy codziennego zachowania, powiedzmy użytkowego i wkracza w sferę wyższych doznań. I tutaj to nastąpiło. Chyba dlatego unieśliśmy ręce w momencie zachwytu. Nie mogliśmy stanąć na głowach, bo to byłoby idiotyczne, ale ręce są jak gdyby ramionami drzew. Ta poza to naturalna emanacja zachwytu. Poza tym uniesione półkoliście ręce tworzą kolebę łapiącą energię kosmiczną. To nie była jakaś zgrywa tylko autentyczne przeżycie.

Perfumiarnia od strony parku Wilsona © Przemek Turlej
Z racji doświadczeń zawodowych jest pan bardzo krytyczny wobec architektury. Co wyjątkowego zobaczył pan w tym projekcie?

Współcześnie snuje się pewien kanon, rutynę – budownictwo blokowe wyzbyte wszelkiej poetyczności. To pozostałość po komunizmie, który za cenę wyrównania społecznego dokonał dekapitalizacji miast, wprowadził uniformizm typu barakowego, zupełnie bezduszny: osobno beton, osobno drzewa, osobno niebo, a osobno zdezorientowani tym wszystkim ludzie.
A tu zobaczyliśmy orkiestrację tych elementów, wszystkie znalazły swoje miejsce, swoją rację bytu. Ustała przedmiotowość, pojawiło się zgranie, pierwsze skrzypce przejęła harmonia. Architekci osiągnęli organiczność, uzyskali nowe brzmienie, które mnie poruszyło. Miałem poczucie piękna, które objawiło się w architekturze. Było dla mnie zaskoczeniem, że współcześni projektanci mogą uzyskać taki wynik twórczy.
Mówi się, że architektura jest twórczością, ale to stwierdzenie normatywne, jest raczej pewną typologią, standardem, gdzie twórczość zachodzi bardzo rzadko. Uzyskać coś ponad ten standard to nie jest taka prosta sprawa, to się zdarza raz na dekady.

Widok z balkony na park i nowe nasadzenia © Przemek Turlej
Na czym polegało to nowe brzmienie, które pana urzekło?

Po trzygodzinnej podróży z Warszawy, weszliśmy do parku Wilsona i zobaczyliśmy nową pierzeję zaprojektowaną przez pracownię JEMS. Jest ona uformowana sześcioma rozspacjowanymi budynkami, których elewacje tworzą po dwie konchy – wklęsłe przestrzenie o dużej delikatności, pokryte stalową siatką. Ta pierzeja w mojej interpretacji jest klifem nad morzem zieleni, lekko zakrzywionej, einsteinowskiej przestrzeni parku. Jednym klifem jest dawna Neue Gartenstrasse (ul. Matejki), która wiedzie także delikatnym łukiem, a architektura przy niej wznosi się reliefowo, nie ma w niej płaskich elewacji, są nisze, każda przestrzeń jest zwieńczona półkolem. W architekturze zaproponowanej przez JEMS te wnęki są poziome. Kiedy wyszliśmy na przedpole tego klifu, zobaczyliśmy duży kontrast wysokiej wnękowej zabudowy, uśpionego parku i wyczuwalnego po drugiej stronie, przedwojennego, dialogującego z nią drugiego klifu. Jak dwa lądy, po dwóch stronach oddechu zieleni.

Nazwał pan tę architekturę organiczną, co to znaczy?

Widziałem niedawno wywiad z poznańską dyrygentką Agnieszką Duczmal, która w młodości była pianistką. A kiedy zaczęła studiować dyrygenturę, zupełnie inaczej spojrzała na zapis nutowy jednego instrumentu wobec zapisu dla całej orkiestry. I wtedy zrozumiałem, że można lapidarnie nazwać czym jest ta organiczność. To właśnie umiejętność orkiestracji elementów, gdzie znika ich przedmiotowość.

Stalowe zasłony balkonów © Przemek Turlej
Jakie relacje ma Perfumiarnia z sąsiadami?

Przedwojenne elewacje przy Matejki mają tektonikę wgłębną, z taśmą reliefu oblekająca bryłę jak w kościołach, wysokością i półkolistymi niszami. I to samo widzimy po drugiej stronie parku, tylko w poziomie. Elewacje domów mają ptasi układ tarasów (architekt pokazuje kartkę zgiętą w schematyczny rysunek ptaka), to jest ta unikalność. Przypomina mi to prace architekta Stanisława Zamecznika nad budową przestrzeni spirytualnej za pomocą takiej właśnie formy wklęsłej. Fasady tych budynków mają kształt kanelurów, pionowych półkolistych wyżłobień trzonu kolumny doryckiej, które powiększone do skali urbanistycznej mają kolosalną siłę ekspresyjną. Wyhamowują przestrzeń, lokalizują, przetwarzają i wpuszczają do wnętrz mieszkań energię kosmiczną. Zamecznik, który nie doczekał się realizacji swoich pomysłów, musi się w grobie przewracać ze szczęścia, że taka architektura powstaje dziś w Poznaniu, gdzie nauczał. Jego studenci, kiedy zobaczą te domy, będą mieli z pewnością tę samą refleksję, którą ja tu prezentuję.

A jakie stworzy relacje sąsiedzkie? Czy jej mieszkańcy nie będą sobie przeszkadzać?

Interakcje międzyludzkie są niezbędne. Ktoś gra na skrzypcach, ktoś śpiewa, ktoś zgrzyta zębami, a mleczarz dzwoni bańkami – odgłos istnienia innych ludzi jest związany z byciem częścią społeczności. Inne odgłosy słyszymy nad morzem, bo ktoś sprzedaje ryby, a inne w lesie. Pamiętam, będąc w Syrii słyszałem w nocy potworny płacz. Zorientowałem się, że w pobliskim szpitalu położniczym kobieta lamentuje po stracie dziecka. To był donośny płacz, w randze śpiewu muezzinów. Tworzymy społeczność nie tylko na dobre, ale i na złe. W tym konkretnym przypadku, z pięknym parkiem i architekturą, z zielenią wokół domów, na której bawią się dzieci, przestrzeń wspólna będzie pracowała na korzyść. Stworzy otulinę tak niezbędną w mieście.

Wyłożona terazzo klatka schodowa © Przemek Turlej
Co pan sądzi o wnętrzach? Czuć przestrzeń czy raczej kameralność?

To symbioza tych dwóch elementów. Tu są i wielkie przestrzenie, i kosmos wnika ze światłem z dachu, tworząc pionowe słupy naświetlenia, ale jest też z pietyzmem wyrzeźbiona przestrzeń klatek schodowych, nieschematyczna. Są rozklinowane, rozszerzone, rozpłaszczone, mająca własny wyraz. Poruszanie się tą klatką nie jest potwornym powtarzaniem pięter, tylko przygodą wychodzenia z głębi, przyziemia w kierunku tego światła ze świetlika. Te przestrzenie są rozgałęzione, organiczne. Do każdego domu jest inne wejście, że nawet człowiek po alkoholu trafi do swojego łóżka, a nie do sąsiada.
Myślę, że to są mieszkania dla artystów, ludzi którzy potrzebują przestrzeni. Trudno powiedzieć czy wszyscy, którzy je kupią się zaadaptują. Część sprzeda, wyprowadzi się, ale myślę, że w końcu zostaną ludzie, którzy będą się tu czuli szczęśliwi.

Nie szkoda miejsca na przestrzenie wspólne w czasach, gdy nie toczy się w nich życie jak kiedyś?

Modernistyczna idea osiedli społecznych, mająca wspomagać wytwarzanie więzi głosiła, że funkcje kultury czy rzemiosła są niezbędne. Funkcjonowanie w przestrzeni bez kontaktów międzyludzkich jest ubogie, nie można żyć tylko życiem własnej rodziny. Nawet jeśli dziś spotkania na korytarzach są efemeryczne, to tym bardziej cenne. Bo wiadomo kto jest kulturalny, kto się kłania, a kto mija nas w milczeniu. Klatki schodowe tworzą pejzaż kulturowy, tym bogatszy, im bardziej zachęcają do kontaktów.

Domy widziane z parku © Przemek Turlej


A plany mieszkań? Da się wymyślić w tej materii coś nowego?

Jako student w katedrze mieszkaniowej u Syrkusowej robiłem projekty osiedli. Po latach moim marzeniem byłoby, żeby w budynkach powstawały wentyle – przestrzenie wspólne dla dwóch, czterech mieszkań, które są wykorzystywane na spotkania, uroczystości. To prostsze w mieszkaniach typu maisonette, gdzie z dwóch kondygnacji łatwiej wydzielić taką przestrzeń, zwłaszcza jeśli ma cztery metry wysokości.
Kiedyś mieszkania inteligencji, artystów miały duży salon, gdzie zapraszało się pięćdziesiąt osób. Dziś potrzeby tak licznych spotkań są rzadsze, ale to nie znaczy, że zniknęły. Dlatego wyodrębnienie takich przestrzeni współdzielonych byłoby zasadne. Budynek nie żyje wtedy systemem jednowymiarowym, tylko przybiera z okazji świąt, ślubów formy rozszerzone, buforowe. Taka przestrzeń nie musi znajdować się na poziomie mieszkań, można umieścić ją w części przydachowej, w piwnicach. Są liczne przykłady, że takie miejsca zachęcają do socjalizacji, wzbogacają program użytkowania.

Skrzynki na listy przy wejściu do budynku © Przemek Turlej
A wentyl musi być w budynku? Widział pan remontowany zabytkowy Betonhaus, gdzie mają być knajpki i połączony z nim dawny browar?

Przez to, że budynki będą skomunikowane z mieszkaniami browar mógłby pełnić właśnie taką rolę. Podzielony na atelier dla artystów, np. dla pani Duczmal, pracowni malarskiej, studia nagrań itp. Jestem przekonany, że takie przestrzenie do pracy, albo spotkań tuż przy domu będą potrzebne mieszkańcom. Spotkania w grupach są szansą cywilizacyjną przełamania postępującej komercjalizacji życia.

Czy Perfumiarnia odnajdzie się w nowej architekturze miasta?

Jako metafora starej fabryki perfum stanowi jej wartościową kontynuację. Te domy wchodzą w kulturę Poznania jako miejsce na lata, na setkę lat, jeśli nie będzie wojny. To będzie trwała wartość.

Arrow icon

Poprzednie wpisy

© 2021 Garvest Sp. z o.o.
Projekt i realizacja: Uniforma
Garvest Sp. z o.o.
ul. Grodziska 8
60-363 Poznań