Komuś kto nie miał styczności z tą dziedziną sztuki jako wprowadzenie wystarczy jedna definicja. Groteska to rodzaj czcionki jednoelementowej, zbudowanej z linii o tej samej grubości, pozbawionej szeryfów, czyli ozdobników na końcach (w nazwach „sans serif” lub „sans”). Nie tylko ma się dobrze w sieci, ale też daje radę w metrze. Jest czytelna z dużych i małych odległości, w ruchu, kiepskim oświetleniu i złych warunkach atmosferycznych.
Nazwę Groteska uknuli Francuzi, bo taki krój wydał im się kuriozalny. Sami identyfikację wizualną swojego metra powierzyli secesyjnemu architektowi Hectorowi Guimardowi. A potem do jego czcionki Metropolitain dokładali kolejne kroje i kolory. Jarmarczność podziemnych tuneli zaczęła im przeszkadzać w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku.
System postawnowili ujednolicić opracowanym przez słynnego już wtedy szwajcarskiego projektanta Adriana Frutigera krojem Metro Alfabet, zmodyfikowaną wersją jego czcionki Univers z 1954, klasycznej groteski, którą kiedyś tak wyśmiewali.
Font niepodzielnie królował do 1997 roku, gdy paryżanom zaczęła w nim przeszkadzać klasyczność. Zażądali czegoś świeższego, delikatniejszego, lepiej oddającego francuskiego ducha. Parisine zaprojektowany przez Francuza Jean-Françoisa Porcheza to również jednoelementowy krój, bazujący na kultowej, odrobinę młodszej Helvetice z 1957 roku, dłuta szwajcarskiego typografa Maxa Miedingera. Królowej czcionek lub jej przeróbek używają także metra w Hongkongu, Madrycie, Mediolanie, Nowym Jorku, Chicago, Waszyngtonie i Bostonie.
Jednym i to w dodatku stuletnim krojem literniczym opisane jest londyńskie metro. Zaprojektowany przez Edwarda Johnstona w 1916 roku miał łączyć „klasyczne rzymskie proporcje z humanistycznym ciepłem”, czyli tradycję z nowoczesnością. Londyn wyglądał wtedy mniej więcej jak współczesne polskie miasta, każdy kawałek muru oklejony był pstrymi plakatami, spod których wyzierały krzyczące szyldy, a każdy autobus przypominał wieszak reklamowy. Komunikacyjny chaos potrzebował uspokojenia. Wyważony i stateczny Underground, nazywany potem Johnstonem, a dziś Nowym Johnstonem, po modyfikacji z 1979 roku, nadawał się do tego idealnie. Najstarsza na świecie kolej podziemna do dziś jest wzorem metra.
Erik Spiekermann przez kilka lat łapał w Anglii zlecenia zanim wrócił do kraju w 1979 roku i założył z kolegami MetaDesign, wkrótce znane w świecie studio od brandowania towarów. Po upadku muru berlińskiego Spiekermann zaproponował stolicy ujednolicenie identyfikacji wizualnej S-bahny, U-bahny, autobusów i tramwajów. Stworzony przez niego Transit, oparty na Frutigerze, dał czytelne ramy dla połączenia osobnych dotąd środków transportu w spójny, komplementarny system. Krój nie rzuca urodą na kolana, ale czytelnością bije na głowę.
Iście niemiecki porządek na powierzchni, a na stacjach od sasa do lasa. Inspirowana Bauhausem Futura Paula Rennera wisi obok komputerowo-współczesnej Verdany. Na kolejnej stacji gotycki Black Letter. Królowa czcionek Helvetica obok infantylnego Octopussa i postwiktoriańskiej Copperplate. Te różne kroje to znaki czasu w berlińskiej komunikacji. Powstające na przestrzeni lat stacje opisywane były modnymi w tamtych czasach krojami. Niemcom żal to teraz niszczyć tylko po to, żeby ujednolicić perony. Komunikacja w Berlinie jest tak konsekwentnie spójna, że tylko typograf mógłby się na którejś stacji zgubić.
Ale to inny krój dominuje berlińską i w ogóle niemiecką ulicę. To duma i chluba narodu – DIN 1415. Litery z pruskich szyldów dworcowych poddano obróbce w Niemieckim Instytucie Normalizacji i po kilkunastu latach szeroko zakrojonych testów w 1936 ogłoszone jako normę w dziedzinach technologii, komunikacji, administracji i handlu. To czcionka tak doskonała, że do dziś nikomu nie przyszło się zastanawiać nad jej zmianą. Wystandaryzowana, akuratna i wyliczona jak aryjska czaszka, nic nie straciła na aktualności, pięknie wrosła w niemieckie ulice. Częściej niż wszystkie dotąd wymienione bywa obiektem westchnień typografów i projektantów.
Polskim odpowiednikiem DINa jest krągły Drogowskaz, czcionka z 2006 roku wprowadzona przez GDDKiA na przydrożnych tablicach. Musi być szeroka, żeby była czytelna, więc mamy większe od sąsiadów blachy przy drogach.
Nie skorzystało z niej rozbudowujące się warszawskie metro i w systemach informacji pasażerskiej wprowadziło klasycznego Frutigera, ale znów w szerszej niż inni odmianie. Krój kłóci się też nieco z logo, które powstało w radosnych latach osiemdziesiątych, dekadę przed oddaniem do użytku namiastki pierwszej linii.
Krzyczący barwami znak został w tym roku umieszczony na pastelowych szklanych dachach nad wejściami do stacji drugiej linii. Zdaniem autora, uznanego architekta, Andrzeja Chołdzyńskiego to motyle, które będą zapraszać do podziemi. A muszą być tak pstrokate, by lepiej wyróżnić się w reklamowym chaosie.
Warszawskie metro ma dopiero dwadzieścia lat i, jeśli sądzić po przytoczonych historiach innych miast, na refleksję w kwestii oznakowania ma jeszcze sporo czasu.
Zdjęcie na górze strony © _dChris /flickr