Hongqiao jest nadzieją Szanghaju na odciążenie finansowego i komercyjnego centrum Państwa Środka, czyli dzielnicy Pudong, która powstała ćwierć wieku temu na wschodnim brzegu, dzielącej miasto na pół rzeki Huangpu, wpadającej na północy do Jangcy, która kawałek niżej wpływa do Morza Wschodniochińskiego. Wieżowce Pudongu ścigają się z drapaczami chmur w Japonii, do której stąd najbliżej z całych Chin. Wyglądają światowo, jak witryna nowoczesnego państwa, a są najbardziej zatłoczonym fyrtlem 25-milionowego miasta.
Leżące w zachodniej części Hongqiao miało być nieco bardziej europejską i zrównoważoną odpowiedzią na wysoki w japońskim stylu Pudong. Chiński rząd zaczął planować tę dzielnicę na serio, odkąd dwanaście lat temu ogłosił ją specjalną strefą ekonomiczną i technologiczną. Potem załatwił tam organizację wystawy światowej, na którą zbudował infrastrukturę dużo na wyrost, a potem rozparcelował teren wokół i zaprosił zachodnich inwestorów. Dziś działa tu ponad sto, głównie międzynarodowych, korporacji. A w planach są jeszcze setki tysięcy metrów kwadratowych dla następnych.
Większość infrastruktury powstała w Hongqiao przed szanghajskim Expo w 2010 roku. Wokół sąsiadującego z działką lotniska, czwartego największego w Chinach, zbudowano kluczowy węzeł komunikacyjny dla regionu delty Jangcy, z którego korzysta dziennie 700 tysięcy pasażerów. Pociągami, od superszybkich, po tradycyjne i podmiejskie, metrem oraz szerokimi jak Jangcy autostradami z okolicznych miast i wsi dojeżdża do pracy wielu ze 120 milionów mieszkańców. Ludzie w drelichach jadą do fabryk rozsianych w regionie, kołnierzyki – do biurowców wschodniego Szanghaju. Już teraz, jak donosi tamtejsza prasa, dojazdy do nowej dzielnicy korkują się, a to przecież jeszcze w dużej mierze plac budowy.
By to miejsce nie stało się chińskim Mordorem głowili się architekci z szanghajskiego oddziału MVRDV wspierani przez holenderskich partnerów. Ukończyli właśnie pierwszy z dziesięciu budynków, który ma być wizytówką tego kompleksu, nazywany Flower Building.
We wschodniej dzielnicy wieżowce często mają motywy kwiatowe i zielone dachy. Holendrzy zaczerpnęli z nich inspirację, a potem oskrobali z ornamentów i zgnietli jak teleskopową lunetę do kilku pięter. Wyszła im wcale zgrabna morficzna bryła, która sprawia wrażenie ludzkiej.
Biurowiec dzieli wąska ulica od pozostałych. Dziewięć prostopadłościanów różnej wysokości z obciętymi narożnikami i dekorem fasad przypominającym bambusowe kosze, w jakich chińscy rolnicy znoszą z pól na plecach płody rolne. Ponad sto tysięcy metrów kwadratowych biur wzniesie się na wydrążonym w ziemi drugim tyle parkingów i centrum handlowego, zaprojektowanych przez hongkońskie biuro Aedas. Sercem kompleksu ma być wykopany w ziemi plac zwieńczony szklanym kubikiem, łączący podziemny park rozrywki i nową stację metra z naziemną strefą pracy. Deptaków i skwerów otoczonych zielenią architekci umieścili tu więcej, licząc na uzyskanie bardziej intymnej atmosfery pośród szerokich bulwarów.
Budynek, który ukończono jako pierwszy, zdaniem Jacoba van Rijsa z MVRDV, będzie latarnią wabiącą przechodniów. Na parterze architekci umieścili handel, zaś powyżej elastyczne, dobrze doświetlone i nieprzegrzewające się przestrzenie biurowe. To właśnie oszczędności energetyczne narzuciły budynkowi krągłości, szerokości okien i biel elewacji wykonanej z lekkich fibrobetonowych paneli. Bo skoro to latarnia, powinna też świecić przykładem – nie podlegało dyskusji, że obiekt będzie spełniał najwyższe wymagania charakterystyki energetycznej obowiązującej w Chinach.
Kwiatowy budynek tworzą cztery spłaszczone walce ułożone promieniście wokół okrągłego placu, jak płatki wokół słupka. Na wysokości trzeciego piętra pnie zrastają się w jedną zieloną platformę. Tworzą w ten sposób taras do kąpieli słonecznych i zarazem zadaszenie nad kameralnym placem, jakich w okolicy jak na lekarstwo. Odgrodzony od, na razie, rozległych przestrzeni na zewnątrz, za parę lat będzie azylem od zgiełku, kojącą wyspą zabudowy o niskiej gęstości.
Chińska gospodarka, która tak chętnie inwestuje nadwyżki w projekty na całym świecie, od jakiegoś czasu także do siebie zaprasza zagranicznych inwestorów. Hongqiao jest właśnie jednym z takich miejsc – precyzyjnie rozplanowanym, uzbrojonym i pokrytym siecią szerokich ulic placem budowy. Zagraniczne korporacje już wydały tu kilka miliardów dolarów stawiając dziesiątki biurowców, hoteli, ambasad i hal wystawienniczych. Jednak to żadna z nich nie jest deweloperem pięknego Kwiatu, to dziecko jednej z nielicznych inwestujących tu chińskich spółek.
Dla zagranicznego dewelopera zbudowanie tu modelowej tkanki miejskiej to byłby tylko dobry biznes, dla Chińczyka to punkt honoru. Zwłaszcza, że budowa nowej dzielnicy zaczęła łapać opóźnienie zanim została wbita pierwsze łopata pod kwiatowy budynek. Dlatego rząd zdecydował, że sam zabuduje tę działkę i dobrał sobie do pomocy architektów z MVRDV. Przekonał się jacy to profesjonaliści, gdy prace na budowie rozpoczęli kilka tygodni po ogłoszeniu wyników konkursu.
Roślinne osiedle pewnie nie stanie się ikoną miasta. Zbyt wiele symboli potęgi Szanghaju wysoko zgłasza się po to miano we wschodniej części. Nie wyróżni się kształtem w morzu kwiecistych budynków w mieście, które za symbol obrało sobie ćwierć wieku temu białe kwiecie magnolii. Mniej więcej odtąd Królowa Orientu zaczęła piąć się i tłoczyć trochę na pokaz. Projekt holenderskiego biura ma szansę stać się impulsem do tworzenia architektury bardziej skupionej na tych prawach człowieka, którym chińska władza się nie sprzeciwia, czyli prawie do dobrego życia.
MVRDV prowadzi obecnie jeszcze trzy inne projekty w Chinach, które są już na ukończeniu.