Wyspa zabudowana miastem, które jednocześnie jest państwem. Dwa wieki temu tam gdzie rosła dżungla, dziś jest las wieżowców wypełnionych obywatelami Singapuru, którym się powiodło. To czwarte najważniejsze centrum finansowe świata i czwarte najgęściej zaludnione państwo na ziemi. Obrazowo to 4,6 miliona ludzi na powierzchni powiatu pleszewskiego.
Przez ostatnie pięćdziesiąt lat Miasto Lwa wykonało skok godny króla zwierząt. Kiedy w 1959 roku dawna kolonia brytyjska uzyskała autonomię, była portem o lokalnym znaczeniu, a jej jedyne zasoby naturalne pływały ławicami pośród raf koralowych u wybrzeży.Przełom cywilizacyjny, jaki dokonał się w tym kraju w dużej mierze jest zasługą szkolnictwa, uważają jego mieszkańcy. Kiedy Singapurczycy nauczyli się szkolić kadry, doszli do wniosku, że i na tym można zarabiać. Dziś miasto pełne jest profesorów i żaków z całego świata, bo na wszystkich uczelniach wykładowym jest angielski.Infrastruktury akademickiej, jej wysokiej jakości i ciekawej architektury zazdrości Singapurowi cały świat. W odległości dziesięciu minut drogi od siebie stoją trzy państwowe uniwersytety o światowej renomie, a otaczają je zagraniczne prywatne uczelnie.
Uniwersytet Technologiczny Nanyang ledwie przekroczył trzydziestkę, a już łapie się w pierwszej setce, a nawet pięćdziesiątce najlepszych uczelni na świecie. Masterplan i pierwsze budynki kampusu stworzył w latach osiemdziesiątych Kenzo Tange, późniejszy zdobywca nagrody Pritzkera. W tym samym czasie rysował także najwyższy budynek Singapuru United Overseas Bank Plaza One i coś te oba projekt łączy. Zabudowania uczelniane wyglądają jak horyzontalna wersja wieżowca. Kilometry korytarzy łączących prawie sto tysięcy metrów kwadratowych kampusu są idealne do tego, by się mijać. A władzom uczelni dziś chodzi o co innego.
Zamiast korytarzowca, w którym sale wykładowe umieszczone były wzdłuż długich ciągów, NTU dostało galeriowiec złożony prawie wyłącznie z krużganków. Dlaczego? Bo tak uczelnia sformułowała zadanie. Konkurs na projekt nowego ośrodka kształcenia (learning hub) wygrało studio, które najlepiej zrozumiało, że młodzi ludzie nie przychodzą dziś na studia dla książek jak parę wieków temu, ani dla komputerów jak przed kilkudziesięciu laty, a dla spotkania wartościowych ludzi.
Architekci z Heatherwick Studio stworzyli przestrzenie, które umożliwiają relacje na wielu poziomach. Do kontaktu z wykładowcą są sale od zewnątrz budynku, mające kształt cylindryczny, żeby nie dało się ustawić katedry i ławek przed nią – ma być partnersko i demokratycznie. Jest ich 56 i to jedyne w miarę kameralne przestrzenie. Reszta jest całkowicie otwarta, także pomiędzy piętrami, co zdaniem architektów, ma wymuszać przypadkowe interakcje.
Dwanaście wież ustawionych wokół centralnej przestrzeni tworzy dziedziniec jak w średniowiecznym klasztorze lub zamku. I tak jak tam, kwitnie na nich życie towarzyskie. Galerie są wystarczająco przestronne, by pomieścić grupy rozmawiających, obserwujących i przechodzących. Oraz tych, którzy łakną światła. Czy to nie paradoks, że najwięcej jest go wewnątrz budynku, a nie na zewnątrz jak wszędzie indziej? Ta zuchwałość architektów zasługuje na to, żeby ich projekt nazwać eksperymentalnym.
Ułożone na sobie betonowe kręgi zostały odlane w silikonowych formach. Słupy nośne przebijające się przez wszystkie kondygnacje jak pnie drzew też są z żelbetu. Jak w bunkrze i jak w Centre Pompidou architekci zostawili na wierzchu wszystkie instalacje. Wnętrza są minimalistyczne, techniczne. Szef biura Thomas Heatherwick przyznał, że budżet był sporym wyzwaniem, gmach kosztował niewiele więcej niż parking w tym rozmiarze.
Zwężające się ku dołowi wieże betonowych kręgów to wizualnie bardzo odważna koncepcja. Brutalistyczna forma obleczona jest postmodernistyczną fasadą jak makijażem starającym się zamaskować niedoskonałości figury. Dla ocieplenia betonu spatynowano go na brązowo, a poziome prążki mają nadać odrobinę lekkości ciężkim bryłom.
– Przypominają przeskalowane bambusowe koszyki, ustawione jeden na drugim – mówią miejscowi i nazywają go „budynek dim sum”, od nazwy przekąsek serwowanych do herbaty kupcom podróżującym Jedwabnym szlakiem, w takich właśnie okrągłych pudełeczkach.
Ale o ile bryła jest dyskusyjna od zewnątrz, w środku pokazuje bezsprzeczne atuty. Dopiero tam oczywisty staje się powód postawienia okrągłych wież. Bezkresne galerie łagodnie zbliżają się do siebie, otwierając nieoczywistą przestrzeń wspólną.
Ośrodek kształcenia oddany do użytku trzydziestu trzem tysiącom studentów w marcu 2015 roku spełnia rygorystyczne singapurskie przepisy budowlane i najwyższe standardy zrównoważonego budownictwa. Jest przyjazny środowisku i tani w eksploatacji. I nawet nie brakuje mu zieleni, czemuś tylko odwraca się od bujnej roślinności wokół.
Kampus zajmuje dwieście hektarów między autostradą, a dżunglą, która, obok pobliskiego ZOO, jest największym kawałkiem zieleni na terenie kraju. Niestety dostępna jest tylko dla Singapurczyków i tylko przed studiami. Silna i nowoczesna singapurska armia urządziła w pobliżu uczelni poligon, a w głębi – lądowisko dla odrzutowców i helikopterów. Jak takiemu małemu wojsku dać kilka razy więcej kasy niż dostaje polska armia, to musi być słychać i czuć.
Może to zainspirowało architektów, by budynkom nadać kształt spiętrzonych betonowych bunkrów z małą szparą na światło pod sufitem. Z jakichś względów postanowili pozbawić użytkowników widoku na całkiem atrakcyjny świat zewnętrzny. Dla bezpieczeństwa, czy tylko żeby ograniczyć bodźce?