Hanna Lachert w latach zgrzebnej komuny kreśli przedmioty, których nie powstydziłoby się skandynawskie wzornictwo. Nie produkuje ich przemysł, a spółdzielnia artystyczna Ład w krótkich seriach. W przemyśle robi się byle jak i byle z czego, w Ładzie każdy przedmiot powstaje z szacunkiem do surowca i zamysłu projektanta. Dla młodych twórców mebel zrealizowany w spółdzielni to nobilitacja.
Pomysły Lachert trafiają do produkcji w 1951 roku, dwa lata zanim obroni dyplom ASP. Najwięcej w kultowym Ładzie. Na jego jubileusz projektuje biurko dwustronne. Nie tylko mieszkania, ale i miejsca pracy są wtedy ciasne, stąd mebel musi być kompaktowy. Lachert rysuje niewielkie biurko, które dba o wygodę urzędnika i petenta, zasiadającego po drugiej stronie. Projektuje dla niego półkę, która zasłoni zbyt krótką kieckę urzędniczki i utrzyma siatkę z zakupami.
Biurko nie cieszy się takim powodzeniem jak kolejny projekt, fotelik Muszla. Zgrabny, z siedziskiem wygiętym ze sklejki, na środku jakby przyklejonym do drewnianej konstrukcji. Ład jest zadowolony, bo fotelik łatwy w produkcji. Nawet gdyby nie był ładny, nie ma wtedy konkurencji na rynku więc trzeba po niego swoje odstać w kolejkach.
W komplecie do Muszli Lachert rysuje stolik kawowy. Ten cieszy się jeszcze większą popularnością i uznaniem stolarzy, dokładnie z tych samych powodów. Jest tak prosty jak to tylko możliwe. Ma proporcje bliskie idealnego ładu, rozszerzające się ku górze nóżki i delikatnie wyoblony blat z czarnego marblitu, taniego nieprzezroczystego szkła używanego do tablic nagrobkowych.
W kolejnym stoliku z lat 60. widać ewolucję funkcji. Wymyśla tacę, która ma własne nóżki więc po odstawieniu staje się niskim barkiem, pomocnikiem. Znów nogi umieszczone są na skrajach blatu, by zapewniały największą stabilność. Zapełnioną naczyniami tacę można nieść we dwoje dzięki długim uchwytom. Patrząc na jego delikatną konstrukcję, można by wątpić czy utrzyma taki ciężar. Spokojnie, jak wszystkie ładowskie meble Lachert wykonany jest z jesionu.
Hania jest pracowita jak mrówka, gdy akurat nie ma zleceń, robi w piwnicy meble na stalowych stelażach zamówionych u ślusarza: barki na kółkach, stoliki, gazetniki wyplatane żyłką, lampy stołowe z butelek powinie, podstawki pod gorące naczynia. Sprzedaje je w Desie, Ładzie, czasem Cepelii, tam gdzie dwadzieścia lat wcześniej, jeszcze na studiach – biżuterię własnej roboty. Okres studiów w powojennej stolicy ukształtuje ją jako projektantkę z krwi i kości.
Dziecko zamożnych rodziców jest niezależne, przedsiębiorcze i niezmordowane w osiąganiu celów. Jako nastolatka w okupowanej Warszawie działa w konspiracji. Po wojnie pracuje przy odbudowie miasta i pomaga rodzicom wiązać koniec z końcem. Pierwszy rok Akademii Sztuk Pięknych kończy w ciąży, ale nie przestaje uczyć się, tworzyć, zarobkować. Jakby chciała nadrobić czas stracony przez wojnę.
Brak ozdób w powojennej Warszawie nasuwa jej pomysł, żeby korale i broszki wytwarzać z jubilerskiego złomu i kości zwierzęcych. Przy rodzinnym obiedzie zauważa, że kręgosłup dorsza to też niezły materiał, kręgi mają ciekawy kształt i dziurkę w środku, dzięki czemu łatwo je nanizać na żyłkę. A jeśli pomalować taki naszyjnik, nikt nie rozpozna w nim rybiego kośćca. Pierwszy robi dla siebie, kolejne dla znajomych, w końcu dogaduje się z pobliską knajpą, skąd odbiera worki resztek ryb i rozpoczyna w piwnicy masową produkcję. Na wygłodniałym rynku idą jak woda.
Zdolna studentka dostaje się na praktyki w Ładzie. Uczy się od profesorów akademii Jana Kurzątkowskiego i Czesława Knotha, którzy projektują meble i wyposażenie wnętrz. Wieczorami rozrysowuje projekty prof.Jana Bogusławskiego, prominentnego architekta pracującego nad biurami Rady Państwa, Sejmu i dwóch ministerstw. Pracy dla Bogusławskiego zawdzięczałam potem to, że w jednym palcu miałam sprawę proporcji, skalę miałam w oku. Epizod zalicza w nowo powstałym Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Ma tam obowiązek zaprojektować jeden mebel miesięcznie. Myślałam, że oszaleję od tej ciągłej bezczynności. Za opalanie się na dachu zostaje wyrzucona z pracy. Zanim wyleci, miejscowi kreślarze pomogą jej rozrysować pracę dyplomową.
Projektuje zestaw mebli dziecięcych. Ponieważ wciąż budowało się małe mieszkania, w których nie było gdzie żyć, to ja zrobiłam dla dzieci taką historię: do łóżka, ustawionego na podwyższeniu, wchodziło się po drabince, a pod nim było całe gospodarstwo dziecięce, szafeczki, stoliczek do pisania. Dziś taki mebel nie robi na nikim wrażenia, wtedy to był świeży pomysł. Niestety podczas wystawy był zajęta już czymś innym, a źle wyeksponowany zestaw nie wzbudził niczyjej uwagi i przepadł.
Przekleństwem Hanny Lachert była pracowitość i czasy, w których przyszło jej tworzyć. Artystka kształtująca się w ruinach Warszawy, niesiona energią odbudowującego się miasta nasiąkała nowymi ideami przedwojennych mistrzów. Przez wojnę brakowało wszystkiego i tyle było do zrobienia, że nie miała sumienia leniuchować. Czy gdyby skupiła się tylko na wzornictwie przemysłowym, odpuściła fuchy rysowane po nocach, miałaby dłuższe notki w Wikipedii niż Roman Modzelewski, Rajmund Teofil Hałas czy Józef Chierowski? Trudno rozsądzić, bo nie znamy jej projektów. Kiedy oddawała rysunki do realizacji przestawała się nimi interesować, nie dokumentowała projektów. Z setek zrealizowanych autorce jej biografii udało się znaleźć kilkanaście absolutnie wspaniałych mebli. Może warto jeszcze poszukać?
Hanna Lachert. Wygoda ważniejsza niż piękno, Katarzyna Jasiołek, Marginesy, 2022