Odpiąć się od cywilizacji to wcale nie taki einfach. Niby każdy o tym marzy, ale jakby przyszło co do czego, wielu wymówiłoby się pracą, dziećmi, kredytem i psem, którego trzeba wyprowadzić. Zaszyć się w głuszy oznacza radykalną zmianę życia, a nie każdego na to stać. Mentalnie, bo ekonomicznie wielu.
Dlatego domy garstki szczęśliwców, którzy spełnili swoje marzenia, budzą podniecenie rzeszy niespełnionych, wgapionych w monitory marzycieli. Zniewala ich dziewiczość natury, a rozpala pionierskość warunków mieszkaniowych. Taką pornografię można zobaczyć na Cabin Porn, wielce popularnym amerykańskim blogu.
Żeby zrozumieć dlaczego oglądanie letniskowych domków tak może Amerykanów podniecać, trzeba cofnąć się do lat 90. Modny wśród tamtejszej zblazowanej klasy średniej odwrót od konsumpcjonizmu i rozpasania, przerodził się z czasem w ruch Tiny House, którego hasłem stało się „Małe jest piękne”. W kraju, gdzie wszystko musi być wielkie, a już na pewno fura i chałupa, ten slogan zabrzmiał jak dowcip.
Utopiści ogłosili, że dla średniej rodziny do godnego życia wystarczy, uwaga, 150 metrów i zaczęli przekonywać do porzucania pięć razy większych domów na przedmieściach. (Zabawne, że te 500 stóp kwadratowych, do których zalecał ograniczyć się Tiny House, to przeciętny metraż domu wybudowanego w Polsce w 2010 roku, czyli 153,8 m2.) Jak można się domyślać masowego exodusu z bogatych przedmieść nie odnotowano.
Ale temat podchwycili, niezawodni w takich sytuacjach, amerykańscy naukowcy, którzy udowodnili, że im większa powierzchnia domu, tym mniej w rodzinie miłości a więcej patologii. Zamknięci w osobnych pokojach domownicy izolują się, alienują, a siedząc na kupie tworzą relacje. Im mniejszy dom, tym częściej jesteś na zewnątrz, stąd jego mieszkańcy są zdrowsi i lepiej integrują się z otoczeniem, zarówno społecznym, jaki i naturalnym.
Poza tym budowa czy kupno i utrzymanie małego domu, jak odkryli amerykańscy ekonomiści, są zdecydowanie tańsze niż dużego. Podali, że prawie 70% właścicieli takich domów sfinansowała ich budowę lub zakup bez kredytów hipotecznych.
Amerykańskim bankierom ta idea nie przypadła do gustu. Zaczęli zachęcać do brania kredytów na duże domy na przedmieściach nawet bezrobotnych. Z takiego dmuchania w próżne może powstać tylko bańka mydlana. Ta, jak pamiętamy, pękła z hukiem w 2007 roku, ochlapując przy tym spory kawałek Europy.
Nie trzeba było długo czekać, żeby jakiś przedsiębiorczy Amerykanin splótł wszystkie te nici w jeden warkocz. Slow life, mały metraż, bycie eko, samowystarczalnym i ucieczka od cywilizacji to marzenia świadomych mieszczuchów, którzy odnieśli sukces. Takich właśnie jak trzydziestoparolatek Zach Klein, współzałożyciel m.in. Vimeo i paru innych udanych biznesów internetowych, który mieszkając w nowojorskiej dżungli zamarzył o głuszy leśnej.
W marcu 2009 roku ruszył z portalem Cabin Porn, na którym pokazywał malutkie chatynki umieszczone w zapierających dech w piersiach krajobrazach. To dlatego, że sam kupił 20 hektarów nad Potokiem Bobra w hrabstwie Sullivan, jakieś sto mil na północny zachód od swojego biura w Nowym Jorku. I przeniósł się do małej drewnianej chatki na odludziu, bez wygód i zasięgu, ale za to z widokiem. Co prawda nie na zawsze, a tylko na weekendy i wakacje, ale tego już użytkownicy jego bloga nie wiedzieli.
Wkrótce zapragnął dzielić się tym szczęściem z innymi i przy Beaver Brook zaczęły powstawać kolejne domki. „Przez sześć lat w wielkomiejskim biurowcu tworzyłem wirtualne społeczności, teraz chcę zbudować realną. Miejsce dla przyjaciół gdzieś blisko natury, gdzie mniej zajmujesz się sprawami zawodowymi, a bardziej byciem ze sobą” napisał we wstępie do książki, która zawiera najciekawsze historie i zdjęcia spośród tysięcy domków, jakie w ciągu kilku lat pojawiły się na Cabin Porn.
Zachowi nie udało się stworzyć posthipsterskiej społeczności lokalnej, o jakiej marzył. Nad Potokiem Bobra najpierw prowadził warsztaty jak budować chaty z drewna, teraz rezydują tam artyści i starzy znajomi. Ale wraz z zasięgiem wifi i ciepłą wodą czar prysł. On sam pojawia się tam już rzadko. Z Nowego Jorku przeniósł się na wschodnie wybrzeże, do Kalifornii, a to siedem godzin lotu i cztery jazdy, więc obcowanie z naturą poszło w odstawkę.
Ale nie blog będący sprawcą tego zamieszania. Od siedmiu lat wrzucane przez użytkowników z całego świata zdjęcia to głównie obiekty spoza Stanów Zjednoczonych. Stojące na krańcach cywilizacji chatki na klifach, czy na bezkresnych preriach, domki na drzewach, górskie chaty w pół drogi na szczyt czy barki zacumowane w zielonych dolinach to marzenia dla zwykłego śmiertelnika raczej nieosiągalne. Pewnie dlatego tak bardzo podniecające.
Dla nielicznych te zdjęcia pewnie staną się inspiracją prowadzącą do spełnienia. Duże, wystawne domy zamienią na małe i skromne. Ale zdecydowana większość, tak jak Zach Klein, nie będzie w stanie porzucić miejskiego życia dla takich uroków, więc stymuluje się tylko tymi obrazkami jak pornografią. Dostępną w najwyższej jakości i całkiem za darmo, więc grzech nie skorzystać.