O średnim mieście w Hesji nikt by nie słyszał, gdyby nie wystawa sztuki współczesnej Documenta i bracia Wilhelm Karl i Jacob Ludwig Karl, którzy tworzyli tu przez trzydzieści lat żywota dawno temu. Muzeum w centrum nie starczało, żeby pomieścić niesłabnącą popularność bajek o Roszpunce, Kopciuszku, Jasiu i Małgosi.
Bracia Grimm byli raczej językoznawcami, niż bajkopisarzami, a już na pewno nie psychologami dziecięcymi. Ich baśnie powstały przy okazji pracy nad słownikiem niemieckim. Nie wymyślili przypisywanych im historyjek, tylko zredagowali ludowe podania. Są przez to brutalniejsze niż kreskówki Disneya, ale czy nie bardziej autentyczne i przejmujące.
GrimmWelt zupełnie nie przypomina świata Walta Disneya. Wygląda co prawda jak zamek, ale niestety zburzony. Ruiny średniowiecznej warowni na wzgórzu, to obrazy, których pełno w okolicy Kassel. Dlatego budynek muzeum oszukuje jakby stał tu od wieków. Jest wpisany w zastany kontekst równie udatnie jak szczecińskie Muzuem Przełomy.
Wtopić się we wzgórze, na którego stoku płoży się winnica otoczona zabytkowym parkiem. Takiego zlecenie podjęli się architekci z pracowni, której nazwę trzeba sylabizować: Kadawittfeldarchitektur. Fundamenty starego zamczyska to ich głębokie potraktowanie tematu. Architekci z Aachen schowali muzeum w ziemi jak KWK Promes, ale w Kassel to góra nad miastem, a nie plac, więc z dachu są ładniejsze niż w Szczecinie widoki.
Przez tarasową kompozycję wzgórza, którą wzmacnia jeszcze budynek wyglądający jak model schodów dwubiegowych, Grimmwelt jest zwieńczeniem (bo trudno nazwać go szczytem) o szerokich horyzontach. Na górze Weinberg musiało stanąć coś, co przekonałoby turystów, by tu się drapać piechotą lub dojechać autokarem, a przy okazji nie uraziłoby krzykliwością bryły mieszkańców sennej dzielnicy. Więc powstało wapienne nic, które szybko się zabrudzi i będzie w kolorze kamiennych przęseł, murków i schodów, których pełno tu porośniętych zielenią.
Za parę lat nie rozpoznasz, które stopnie prowadzące na szczyt parku są nowe, a które leżą tu od wieków. Szwabski trawertyn, którym obłożony jest budynek, to martwica wapienna pozyskiwana po sąsiedzku. Można w niej trafić odcisk muszelki sprzed paru epok. A jak każdy jeszcze mankietem ją otrze, wchodząc po łagodnych schodach wyglądających jak dostojna dama bez wieku, to historie muszą się zacząć wręcz sypać z rękawa.
Schody tylko pozornie prowadzą donikąd. Mają uruchomić wyobraźnię turystów, niech myślą, dokąd mogły (by) wieść. Bo przy okazji sprzedają panoramy Kassel, wieńczące spacer po mieście. A, skoro pokonałeś już tyle stopni, zobacz muzeum braci Grimm, które znajduje się dokładnie pod stopami.
Pięć kondygnacji w dół, w kolejności schodzenia: piętro wystaw czasowych; parter – kasa, sklepik, kawiarnia; minus jeden – stała ekspozycja, druga i trzecia piwnica to pomieszczenia techniczne i magazyny. Czy to nie przekrój klasycznego muzeum współczesnego? Zdecydowanie tak.
Próżno to szukać tajemnnych komnat, albo sal krzywych zwierciadeł, po których oprowadza pluszowy Gajowy w bawarskich gatkach na szelkach. To muzeum jest w klimacie Documenta, a tylko opowiada o bajkach.
Autorzy ekspozycji snują swoje opowieści zamiast przynudzać biografią autorów. Przez lata zbierało je powstające muzeum od uczestników wystawy Documenta. Jak w „Stoliczku, nakryj się” pojawiały się w Kassel zamówione instalacje.
Chiński artysta Ai Waiwei przysłał symboliczne, choć półtonowe, pomalowane korzenie, dokumentalistka Hannah Leonie Prinzler zebrała współczesne opowieści złego karła Rumpelsztyka, mrocznej postaci z bajek Grimmów, a konceptualny artysta Ecke Bonk wywiesił na ścianie karty z niemieckiego słownika autorstwa miejscowych językoznawców.
To muzeum jest hermetyczne, bo bardziej traktuje o języku niż o bajkach. Ale jak już zrozumiesz, a nawet niemiecki ośmiolatek daje radę, to musi wywołać emocje. Młodego zawiodą gdzie indziej, ale dojrzały też będzie się bawił. Może nie przeżyje dziecięcej radości, ale coś koło tego.
To oczywiste, że w takim mieście jak Kassel nie mógł powstać niemiecki Disneyland z przeskalowanymi maskotkami robiącymi sobie słitfocie ze zwiedzającymi. To musiał być projekt na miarę dopiero co stworzonej renomy miasta oferującego wysoką sztukę współczesną. Czyli budzić refleksje, a nie rubaszny śmiech. Na przykład taką, że schody do bajek zawsze muszą prowadzić na szczyt, na którym nie wiesz co cię czeka.