Kraj słynący z architektów od zawsze był polem doświadczalnym, na którym za każdym razem testowano nowe podejścia do budowania zanim wyeksportowano je dalej w świat. Gusta Holendrów miały kilka wieków, żeby się rozwinąć i raczej trudno dziś o nich powiedzieć, by były zachowawcze. Władze często pytają mieszkańców o zdanie w sprawie nowych budynków, a ci nierzadko wybierają wizjonerskie, odważne projekty. Ale zdarzają się od tej reguły zupełnie uzasadnione wyjątki.
Stolica Brabancji Północnej ’s-Hertogenbosch w średniowieczu dorobiła się na wełnie. Pieniądze przyciągnęły artystów i architektów, a ci zbudowali pociętą kanałami brabancką wenecję, która w piętnastym wieku stała się ważnym ośrodkiem sztuki. Tu urodził się i tworzył Jeroen Anthoniszoon van Aken, znany jako Hieronim Bosch i to on, zdaniem współczesnych denboszan, najbardziej rozsławił miasto na świecie. Do jego obrazów, celowo lub nie, nawiązały dwa z pięciu projektów zgłoszonych na konkurs nowej siedziby Theater aan de Parade.
Znajdujący się w centrum starego miasta Plac Parade to pamiątka po XVIII wieku, kiedy po ceglanym bruku defiladowało wojsko niderlandzkie, któremu udało się wykurzyć stąd Hiszpanów. Miasto zbroiło się przez całe kolejne stulecie i rozbudowywało system kanałów, traktowanych jak fosy, ale potrzebowało też rozrywki.
Na sąsiedniej ulicy Papenhulst w połowie XIX wieku specjalnie powołane do tego towarzystwo zbudowało teatr Casino. Odbywały się tu przedstawienia, koncerty i bale dla mieszkańców i stacjonujących w mieście żołnierzy. Na początku następnego stulecia budynek okazał się za mały i teatr przeniósł się do nowej siedziby zbudowanej przy placu Parade w 1935 roku w miejscu rozebranych stajni dla koni kawalerzystów. Trzy dekady później władze miasta odkupiły teatr, a plac przed nim obsadziły drzewami. Budynek wkrótce zburzyły i w 1976 roku postawiły nowy, zdaniem wielu gorszy od poprzedniego. Decyzja, by przebudować go ponownie zapadła już w XXI wieku.
Władze Den Bosch postanowiły tchnąć nieco życia w historyczną tkankę miasta, zleciły projekt miejskiego teatru pięciu awangardowym holenderskim pracowniom. Postawiły przed nimi dwa wyzwania: zbudować nowoczesne, tętniące życiem centrum rozrywki tuż obok siedemsetletniej gotyckiej katedry Świętego Jana, najokazalszej budowli na starówce oraz upchnąć większe niż dotąd audytoria teatralne i koncertowe na tej samej małej działce.
W czerwcu zeszłego roku zwycięski projekt wybrali w internetowym głosowaniu mieszkańcy miasta. Pomysł rotterdamskiej pracowni MVRDV był wielkim przegranym tego konkursu. Tak wielkim, że redaktorzy portalu Architizer wciąż nie mogą uwierzyć, że to nie MVRDV zwyciężyło (na stronie widnieje informacja, że projekt jest realizowany), podczas gdy ich koncept nie przeszedł nawet do finału. W którym ostatecznie projekt UNStudio zdobył więcej głosów niż dość zachowawcza praca Ector Hoogland architecten, mocno nawiązująca do budynku, który miała zastąpić.
Architekci z MVRDV użyli w projekcie samych sprawdzonych chwytów mieli więc prawo oczekiwać zwycięstwa. Najpierw jak najciaśniej, ale i najoptymalniej starali się poukładać funkcje, a potem przykryli je szklaną skórą uformowaną na podobieństwo sąsiednich domów. Ten patent można podziwiać w dwóch innych holenderskich miastach. Tak powstała biblioteka Book Mountain w Spijkenisse, która przezroczystością miała reklamować czytanie oraz Glass Farm na rynku w Schijndel, duża szklarnia o bryle wiejskiej chaty zadrukowana historyczną fasadą.
Projektanci planowali przykryć dach teatru panelami w kolorze antracytowym, bliźniaczym z elewacją sąsiedniej katedry, a ściany pod szklaną elewacją – pokryć printem. Bogactwo kolorów i przeskalowane motywy na ścianach przywodzą na myśl wnętrze świątyni. Efekt jaki osiągnęli tym sposobem w rotterdamskim Markthallu musiał zachęcić ich do powtórzenia tego zabiegu i tym razem.
I tym razem ściany udekorowali holenderskim malarstwem, tyle, że dwa wieki starszym. „Ogród rozkoszy ziemskich” Hieronima Boscha był wręcz oczywistym wyborem dla przybytku rozrywek. Może właśnie ta oczywistość nie spodobała się jurorom? A może frywolność niektórych motywów obrazu lub wręcz przeciwnie, jego fatalistyczna wymowa?
A może co innego. Czy architekci z MVRDV zbyt nachalnie nie starali się nawiązać kształtem budynku do miejskich kamienic? Przeskalowane gabaryty i tak nie pozwoliłyby mu wtopić się w otoczenie, zwłaszcza gdy wydobywa go na pierwszy plan odbijająca światło powierzchnia. W nocy świeciłby jak latarnia wabiąca ćmy szukające rozrywki, a w słoneczny dzień – jak migoczący witraż rozpikslowany przez spływającą z dachu siatkę udającą ornamenty sąsiedniego kościoła. Krzyczałby nawet przy pochmurnym niebie – zmysłowymi nagimi postaciami z najsłynniejszego obrazu Boscha.
Mieszkańcy Den Bosch zdecydowali jednak, że nie chcą krzyków na placu Parade dlatego wybrali projekt UNStudio. Zdecydowali postawić bryłę mającą w sobie coś z obrazów ich mistrza, nieco zdeformowaną i postarzoną, pokrytą historyzującą skórą, jakby zdjętą z gotyckiego kościoła.
Choć figlarnie przekrzywiona, bryła jest przysadzista i ciężka, bliżej jej do romańskich kamienic niż do sakralnego gotyku. I pewnie dzięki temu, a już na pewno za sprawą kamiennej elewacji, budynek nie wyjdzie przed szereg. Nawet w nocy, mimo dużych przeszkleń, jest dyskretniejszą latarnią, bardziej elegancko zapraszającą do wnętrza.
I dokładnie o to mieszkańcom chodziło. Można ich zrozumieć dopiero kiedy przejdzie się staromiejskimi uliczkami Den Bosch. Z domami pamiętającymi czasy mistrza Hieronima chwilami bardziej przypomina wspaniale odrestaurowany skansen niż żyjące miasto. Poza centrum buduje się nowocześnie, ale tu czas zatrzymał się wieki temu.
Miastu bardziej zależało na utrzymaniu klimatu starówki niż zadziwieniu świata szokującą architekturą. Na postawieniu funkcjonalnego teatru niż na zyskaniu rozgłosu. Pewnie dlatego bardziej przypadł im do gustu język UNStudio, który wyraził ich życzenia teatralnym szeptem. Wyraźnie słyszalnym, ale nie zakłócającym ich świętego spokoju.